Manila 16.11
Wczoraj dotarliśmy do Manili – stolicy Filipin. Hotel na 6 piętrze budynku prowadzonego przez skautów pozytywnie zaskakuje wielkością. Idziemy do ścisłego centrum otoczonego murami z XVI wieku – dzielnicy Intramuros. Zwiedzamy Casa Manila, St. Augustin Church, Fort Santiago
oraz kościoły, które są zamknięte dla zwiedzających, bo odbywają się tam śluby. Prawdopodobnie dość zamożnych – bo pod katedrą stoi Bentley z „just married”. Kierowca, który wiózł nas do hotelu po tym jak dowiedział się, że jesteśmy z Polski wspomniał papieża Jana Pawła II. Powiedział, że papież był na Filipinach 2 razy i że ich kochał……
Na koniec wraz z tłumami Filipińczyków korzystających z wolnej soboty przechodzimy przez Park Rizal, ku czci lokalnego bohatera narodowego.
W centrum handlowym nieopodal naszego domu jest już mocno świąteczny nastrój z choinkami i „Last Christmas” w tle.
Jesteśmy dość zmęczeni, co w połączeniu z ponad 30 stopniowym upałem powoduje, że nawet wolne poruszanie się stanowi pewien problem. Wieczorem docieramy do Harbour View – restauracji położonej nad zatoką. Nie zdążyliśmy na zachód słońca, bo nie to było celem. Za to zjedliśmy pyszne owoce morza -> zapiekane ostrygi, kałamarnicę w atramentowym sosie i sałatkę.
Dla mnie, wegetarianki, nie będzie łatwo zdobyć pożywienie. Dlatego postanawiam chwilowo włączyć do diety owoce morza i ryby. Postanawiam tez żywić się mango wszędzie tam, gdzie będzie dostępne….
Manilia 17.11
Jesteśmy na lotnisku i zaraz lecimy na Palawan do Puerto Princessa.
Na Filipinach dość prężnie działa Uber – zamówiony przez hotelik Redoors wiezie nas skrótem przez miejscowe fawele na lotnisko. Widok jest przygnębiający. Straszna bieda widoczna na ulicy, małe dzieci śpiące na chodnikach i żebrzące. Strasznie mi przykro, że los jest tak niesprawiedliwy.
Manila -> Porta Princesa -> El Nido 18.11
Po 1,5 godzinnym locie docieramy do Porta Princessa na wyspie Palawan. Czeka ponad pięciogodzinna podróż busem do El Nido.
Dojeżdżamy po zmroku i po drobnych perturbacjach dostajemy się do hoteliku La Salangange przy plaży Calaan Beach prowadzonym przez przemiłą Annemarie.
Do hoteliku można dostać się tylko tricyklem ,bo tylko taki wąski i lekki pojazd pokonuje bez trudu wąski przesmykmiędzy budynkami na plażę i przejeżdża po piasku plażowym. Hotelik to właściwie willa otoczona palmami kokosowymi przy samej plaży. Mamy naprawdę duży pokój ze ścianami z rattanu i podłogi z desek z ciemnego drewna. Jest black out /pisali w przewodniku LP, że wyłączenia energii elektrycznej zdarzają się tutaj dość często/, więc po ciemku poznajemy swoje lokum na następne 3-4 dni. Jesteśmy tuż przy plaży, słychać szum morza, ale nie wiemy czy jest tak pięknie, jak opisywał przewodnik. Zobaczymy jutro.
El Nido 18.11
Plaża Las Cabanas
Vanilla Beach
El Nido 19.11
Plaża Nacpam Beach
El Nido 20.11
Island Hoping – jedną z miejscowych atrakcji jest przemieszczanie się z wyspy na wyspę łódkami banca.
Kupujemy wycieczkę wariant C płacimy zaliczkę i wypływamy w morze. W grupie 11 turystów i 3 osób załogi
spędzimy cały dzień na łodzi. Rano okazuje się, że z jakiś niejasnych przyczyn wariant C jest niemożliwy i będziemy uczestniczyć w wariancie A. Warianty różnią się od siebie rodzajem wysp i kolejnością ich zwiedzania. Wszystkie wyspy należą do archipelagu Barcuit
numeru jeden na filipińskiej liście Top 15 wg The Book. Rozpoczynamy od Papaya Beach /Seven Commando Beach
, gdzie spędzamy czas -> pływamy w turkusowej wodzie, pijemy kokosa i zachwycamy się pięknem miejsca. Przy kolejnej wyspie snorklujemy na rafie koralowej z kolorowymi rybkami, błękitnymi rozgwiazdami, koralowcami wszelkiej maści, ukwiałami etc. Eneś twierdzi, że to jedna z ciekawszych. Ma porównanie, widział już wiele raf koralowych na świecie. Potem jemy pyszny lunch
/przygotowany przez załogę: świeżego tuńczyka, małże, krewetki, kurczaka, ryż, sałatkę z bakłażana i dużo owoców. Następny przystanek to snorkling na rafie przy Shimizu Island. Tutaj musiałam trochę walczyć z lokalnym prądem, ale przyjemność oglądania wielkich podziemnych gór koralowców pozostaje bezcennym przeżyciem. Następnie dopłynęliśmy do Secret Lagoon. Żeby ją zobaczyć trzeba było przecisnąć się przez ciasny otwór w skale. Laguna nazywana sekretną, sekretną chyba już nie jest zważywszy na tłumy zwiedzających.
Ostatni przystanek to Big Lagoon.
Podpływamy łodzią do Wielkiej Laguny i po wypożyczeniu kajaka płyniemy wgłąb laguny. Jest gigantyczna. Przyjemnie jest popływać w ciszy, choć turystów tu też nie brakuje. Kończymy dzień po zmroku. Mamy mnóstwo przeżyć po tym świetnym dniu.
El Nido 21.11
Enes nurkowanie
Jola plaża Las Cabanas. Miałam w planie śniadanie w postaci miski owoców, ale niestety znowu wyłączyli prąd i nie mogą przygotować tego słynnego dania.
Okazuje się, że moja deklaracja, że będę żywiła się mango nie jest też łatwa do zrealizowania. Po pierwsze: to nie jest sezon dla mango i w związku z tym ceny są wyższe niż w Polsce. Po drugie: ciężko znaleźć owoce mango na straganach – są może 2 miejsca w centrum El Nido, gdzie znaleźliśmy te owoce.
El Nido 22.11
Ostatni dzień w El Nido
Po śniadaniu – w końcu udało nam się zjeść ulubioną miskę owoców – wyruszamy na Canopy tour- wybieramy wariant mieszany /mix Canopy Tour i Spider Tour/ i przez 40 minut przechadzamy się wśród koron drzew w dżungli na siatkach zawieszonych nad klifami. Widoki są oszałamiające. Przewodnik robi nam zdjęcia. Jak się później okaże, są doskonałe.
Ostatni dzień w El Nido postanawiamy spędzić na plaży Las Cabanas.
Jutro jedziemy do Sabang. Ostatnią kolację w El Nido świętujemy na dachu lokalnej grilowni przy plaży. Zamawiamy langustę za całe 2200 pesto. /200 pln/. To jak dotychczas najdroższy nasz posiłek. Zwykle żywimy się owocami morza, rybami i za posiłek dla dwóch osób nie wydajemy więcej niż 70 złotych. To, co mnie zaskakuje to mały wybór sałatek i zieleniny. A pomidory i ogórki serwują polane octem! niestety.
Decydujemy się na dodatkową noc w El Nido. Musimy jednak przeprowadzić się do innego miejsca, bo Willa jest w pełni zarezerwowana. Śpimy w pokoju w Hades Resort nieopodal Willi, ale za to z głośną klimatyzacją.
23.11 Sabang
Poranna pobudka okazała się niepotrzebna, bo transfer do Sabang zamiast o 8:00 wyruszy o 9:30. Chodzi o przesiadkę w Salvation – mogliśmy albo jechać vanem o 8:00 i czekać 1,5h w Salvation, albo poczekać w El Nido i nie mieć przestoju. Decydujemy się na wariant przeczekania w El Nido. Szkoda tylko, że wczoraj nikt nam o tym nie powiedział, bo moglibyśmy dłużej pospać.
24.11 Sabang
Rano idziemy na śniadanie, gdzie z podróżującymi Holendrami omawiamy kwestie głośnej klimatyzacji zaśmiewając się przy tym do łez. Jesteśmy w Parku Narodowym. Wybieramy się na spływ podziemna rzeką, która ma 8 km długości. Najpierw łodziami motorowymi zostajemy przetransportowani do jaskini.
Po porannej wycieczce decydujemy się na odpoczynek na plaży. Niestety w naszym lokaliku nie ma WiFi, więc jak inni podróżnicy korzystamy z jedynego WiFi dostępnego w Sabang – z luksusowego hotelu La Sheridan, gdzie za kupionego drinka dostajemy hasło ważne do 7 dni.
Na koniec dnia okazuje się, że do grona chorych dołącza też Eneś /ja już od 2-go dnia pobytu na plaży mam uczulenie na słońce/. Na jego tułowiu pojawiają się liczne czerwone punkty nieznanego pochodzenia. Podejrzenie pada na alergię pokarmową /za dużo owoców morza/ lub na pogryzienie przez jakieś owady??. Zobaczymy jutro.
25.11 Sabang-> Manila
Wczesnym rankiem jedziemy na wycieczkę po rzece Poyuy-Poyuy.
To projekt realizowany przez lokalną społeczność. Łódka wiosłowa sterowana przez najmłodszego członka społeczności i przewodniczka, która od 18 lat oprowadza wycieczki. Jesteśmy pierwsi tego dnia i jako bonus dostajemy ciszę przerywaną tylko śpiewem ptaków i gwizdami przewodniczki, która w ten sposób chce zachęcić ptaki do śpiewania. Widzimy małpy /stado liczy około 40 osobników/, pytonie dziecko i węża mangrowego
Słychać liczne ptactwo. Wyciszająca i relaksująca wycieczka. Wszystko trwa zaledwie godzinę, ale zgodnie twierdzimy, że było warto.
Potem już tylko ostatnie zanurzenie w morzu i transfer na lotnisko w Puerto Princessa, skąd polecimy do Manili. Mamy 45 minut opóźnienia w locie tym razem liniami Air Asia. Dla nas to bez znaczenia, gdyż nasz nocny autobus na północ odjeżdża z Manili dopiero około 22.
Powoli żegnamy Palawan. Od naszego kierowcy dowiadujemy się, że wyspa jest od 30 lat oszczędzana przez trzęsienia ziemi i tajfuny mimo, że jak pozostałe wyspy Filipin leży u zbiegu płyt tektonicznych. Często widzimy informacje, jak zachować się w czasie trzęsienia ziemi. Oby te informacje nam się nie przydały.
26.11 Banaue/Batad
Zaczyna się kolejny bardziej intensywny etap naszego pobytu na Filipinach – udajemy się w góry na północ wyspy Luzon /Cordyliera/. Nocny autobus do Banaue okazał się być niezbyt luksusowy – raczej brudny, z niewygodnymi siedzeniami. Trzeba będzie wytrwać 9 godzin. Szczęśliwie okazuje się, że często zatrzymuje się w lokalnych restauracjach i w ten sposób łatwiej nam znieść niewygodę podróży.
Nocne autobusy w Wietnamie czy Peru były bardzo wygodne i właściwie po takiej podróży zawsze byliśmy wypoczęci i gotowi do zwiedzania. Założyliśmy, że tutaj będzie podobnie.
W Banaue zupełnie niespodziewanie oczekuje na nas syn właściciela hotelu. Dzięki temu już o 8 rano dostajemy swój pokój, bo jak się później okazało hotel oferował early – check in. Syn właściciela hotelu okazuje się też naszym doradcą i przewodnikiem do Batad – miejscowości słynącej z widoków na tarasy ryżowe
O tej porze toku tarasy wyglądają mniej spektakularnie, bo jest już po żniwach. Na najlepsze widoki zielonych tarasów ryżowych można liczyć na przełomie maj/czerwiec. Wynajmujemy tricykla i po 45 minutach jesteśmy na miejscu. Treking po tarasach zajmuje nam około 2 godzin. Nie mam kondycji i już po kilku minutach wędrówki w górę mam zadyszkę. Docieramy do wysoko położonej restauracji, skąd widok jest naprawdę niezwykły. Tam kolejny raz natknęliśmy na wycieczkę rodaków. Potem decydujemy się na zejście do malowniczego
wodospadu, gdzie Eneś zanurza się w strasznie zimnej wodzie. Okazuje się, że większość ciekawych miejsc w górach wyspy Luzon można zwiedzać tylko z przewodnikiem za odpowiednią, niewielką opłatą. W drodze powrotnej odwiedzamy kolejny punkt widokowy – meandrujący Snake River z jeszcze zielonymi tarasami ryżowymi, tylko dlatego że są położone niżej i zbiory plonów odbywają się tutaj dwa razy w roku.
Górska pogoda funduje nam na zmianę słońce i intensywny deszcz. Jest tu znacznie chłodniej – w ciągu dnia nieco powyżej 20 stopni Celsjusza, a wieczorem bywa naprawdę chłodno.
Banaue jest brzydkie – falista blacha, wilgotny beton i ciemność to wrażenia z tej małej górskiej miejscowości. No i bieda. Po drodze na tarasy ryżowe widzimy domy z blachy falistej zbudowane na stromych zboczach tuż przy drodze, często posklejane w jakiś przedziwny sposób. Życie toczy się na drodze. Co chwilę widzimy psy i dzieci bawiące się na dość ruchliwej drodze, wykutej na stromym zboczu.
Nasz przewodnik zapytany o trzęsienia ziemi mówi, że to nie jest prawdziwy problem wyspy Luzon. Okazuje się, że tajfuny i osuwiska ziemi stanowią prawdziwe zagrożenie tym bardziej, że większość domów lokalnej ludności jest ulokowana właśnie na stromych zboczach. Po drodze widzimy liczne ekipy drogowe usuwające zniszczenia nawierzchni wywołanej osunięciami ziemi i potężną siłą wody opadowej.
Wieczorem, w miejscowych sklepach z pamiątkami szukamy Bulula – figurki rzeźbionej w drewnie, która symbolizuje strażnika plonów ryżowych. Często figurki powstają z drewna hebanowego lub z drewna narra – lokalnego, twardego, niepalnego drewna uznawanego za narodowe drzewo Filipin.
27.11 Sagada
Porannym jeepneyem o 7 rano wyruszamy do Sagady – kolejnej górskiej miejscowości.
Jeepneye są w pewnym sensie symbolem Filipin – stanowią podstawę lokalnego transportu. Pierwsze jeepneye były pozostałością po armii amerykańskiej po II wojnie światowej- są to jeepy przerobione do transportu ludzi, które jednorazowo mogą pomieścić ponad 20 osób. Najlepsze miejsca to te koło kierowcy, bo ze środka niewiele widać. Jeepneye są w większości barwnie pomalowane, z postaciami i cytatami biblijnymi lub nawiązującymi do pop kultury. Każdy jest inny i wyraża indywidualny charakter właściciela.
Sagada ma alpejski klimat. Zbocza gór są żółte od kwitnących dzikich słoneczników. W lasach porastających zbocza obok sosen rosną bananowce, palmy i drzewiaste paprocie. Góry przypominają nam trochę Pieniny.
Z przewodnikiem zwiedzamy główną osobliwość regionu – miejsca pochówku, słynne wiszące trumny. Zmarłych nie chowano na cmentarzach tylko wieszano na skałach
lub umieszczano w jaskiniach. Zwiedzamy kilka takich miejsc. Okazuje się, że nawet z drogi do hotelu widać trumny wystające ze skał. Rytuał takiego pochówku jest tradycją lokalnego plemienia Igorot i jest nadal kultywowany. Decyzja o rodzaju pochówku /cmentarz czy wisząca trumna/ należy do rodziny lub ostatniej woli zmarłego.
Nie mogę powstrzymać się przed zakupami lokalnego rękodzielnictwa na bazie pięknych, pasiastych wzorzystych materiałów.
28.11 Sagada ->Banaue-> Hapao Hot Springs
Wracamy do Banaue w deszczu. Podejmujemy decyzję, żeby mimo słabej pogody dotrzeć do kolejnej miejscowej atrakcji – gorących źródeł. Do źródeł dociera się ścieżką najpierw po zboczu góry, potem po wąskich szczytach tarasów
Mamy przewodniczkę, która pokazuje nam uprawę momy /palmy betelowej/, kawy, imbiru, bananów, pomelo, słodkich ziemniaków i innych.
W Banaue betel jest powszechnie używany. Widać zabarwione na czerwono zęby miejscowej ludności. Często też widzimy napisy zakazujące żucia momy /betelu/ ignorowane przez wszystkich.
Gorące źródła są zlokalizowane na końcu doliny, do której docieramy po 45 minutowym trekkingu. Przyjemnie jest się zanurzyć w naprawdę ciepłym, kamiennym basenie z siarkową wodą. Ochłodę przynosi zimna woda w strumieniu obok.
Nasz ostatni dzień pobytu w górach dobiega końca. Jutro czeka nas czasy dzień podróży do Manili, skąd polecimy do Hongkongu.
29.11 Banaue -> Manila
Po koszmarnej nocnej podróży do Banaue decydujemy się na powrót do Manili w ciągu dnia. Nie ma bezpośredniego połączenia, dlatego najpierw wsiadamy do jeepneya do Solano /2h jazdy za 100 pesos czyli około 4 zł od osoby/, a potem na junction/skrzyżowaniu łapiemy komfortowy autobus do Manili linii Florida. Komfort polega na toalecie w autobusie, mocnej klimatyzacji i rozrywce w postaci filmów /słabych/ i muzyce /dobrej/. Luksusową linię Floryda charakteryzuje kolor różowy ->wnętrze autokaru, jak i miejsca postojowe są utrzymane w różowej tonacji.
Mocna klimatyzacja to niestety zmora – jest zwykle włączana na minimalną temperaturę i trzeba się dobrze ubrać na podróż, żeby uniknąć przeziębienia.
Niespełna 300 kilometrów do Manilii zajmuje nam kolejne 9 godzin, głównie z powodu gigantycznych korków na przedmieściach i w samym mieście.
W mieście mamy efekt kumulacji korków z powodu zwykłego piątkowego szczytu, black Friday i igrzysk sportowych ASEAN. Podróż z przedmieść do terminalu zajmuje nam aż 3 godziny.
30.11 Manila -> Hongkong->Warszawa
Mamy 31 godzin podróży przed sobą w tym 8 godzin oczekiwania na lot do domu.